Opowieść o rzekach, młynach i urodziwej młynarzównie.

W okolicach Strawczyna pracowało kilkanaście młynów napędzanych spiętrzoną wodą.
Do dzisiejszych czasów przetrwały młyny w Bugaju, Drabowie, Łosieniu i Rudzie Strawczyńskiej oraz ślady po młynach w Strawczynie (kilkadziesiąt metrów od mostka na drodze do Niedźwiedzia), w Kuźniakach (przy ruinie wielkiego pieca)….
Wprawne oko dostrzeże jeszcze ślady w innych miejscach, tam gdzie są stare drogi przecinające rzeki i potoki.
Pracuje dotychczas młyn (zbudowany w pocz. XX w) w Rudzie Strawczyńskiej – aktualnie napędzany silnikami elektrycznymi.
Przetrwało niemal kompletne wyposażenie młynów w Bugaju i Łosieniu, które można zwiedzić korzystając z uprzejmości właścicieli.

Rzeki były dawniej bardziej zasobne w wodę, jednak dla potrzeb młynów wodę trzeba było gromadzić i spiętrzać – powstawały tamy, przepusty, jazy – z tego powodu koło każdego młyna był staw w którym była gromadzona woda.
Do napędu młyńskich kół nie wystarczała płynąca spokojnie woda – gdy młyn był gotowy do pracy, młynarz otwierał jaz (upust) i spiętrzona woda spadała na koło. Koło obracało się i za pomocą wielu przekładni zębatych i pasowych napędzało windy, obracało mniejsze koła, dmuchawy, poruszało sita.
Po zakończeniu pracy jaz był znowu zamykany, a woda płynęła dalej częściowo bocznym kanałem a częściowo napełniała znowu staw.

Młyny sytuowane były w miejscach najbardziej dogodnych do spiętrzenia wody, więc gdy w XVIII wieku powstawały w okolicy huty i kuźnice– to koła młyńskie wykorzystywane były do napędu młotów mechanicznych (we fryszerniach – np. W Wólce Kłuckiej i Strawczynie) lub innych urządzeń hutniczych – jak w Kuźniakach.
Przy czym w Kuźniakach najpierw był młyn, potem huta a następnie znowu młyn.
Do dnia dzisiejszego przetrwało więcej pozostałości po hucie niż po młynie.
W przypadku młyna w Łosieniu – po okresie „wodnym” był czas gdy napęd stanowił ogromny silnik okrętowy z ok. 1920 roku. Aby go uruchomić potrzeba było kilkunastu silnych mężczyzn, którzy musieli siłą mięśni ciągnąć za pas napędowy tak aby silnik zaczął się obracać a następnie wtryskiwana była do cylindra porcja paliwa i następował zapłon – silnik zaczynał pracować. Silnik miał jeden cylinder o pojemności 5000 cm³ więc pracował powodując dużo hałasu i wstrząsy, które czuć było w odległych domostwach a odległy o kilkadziesiąt metrów most podskakiwał.
Uruchamiało się go tak dużym wysiłkiem, że starano się go wcale nie wyłączać- pracował nieprzerwanie – wyłączany był tylko na święta Bożego Narodzenia i na Wielkanoc.
W ostatnich latach swojej pracy młyn napędzany był przez silniki elektryczne.

Jeszcze w końcu XX wieku, brzegi rzek były wykaszane, wypasane, koryta głębsze – zapewniało to możliwość zatrzymania wody albo jej upustu w razie suszy lub ulewnych deszczów. Obecnie zabagnione nie koszone brzegi i bobry które się bardzo rozpowszechniły – spowodowały że rzeki przestały niemal płynąć a Łososina (Wierna Rzeka) na długości wielu kilometrów stała się zabagnionym rozlewiskiem – nie ma możliwości by łososie (od których nazwa) mogły dopływać na tarło w górę rzek i potoków.

Nie można jednak bobrów obarczać wyłączną odpowiedzialnością za zabagnienie rzek – to ludzie poprzez zaprzestanie koszenia nadbrzeżnych łąk, wypasania bydła i owiec no i polityka państwowa – która spowodowała całkowity upadek gospodarki melioracyjnej, na rzecz ślepej wiary w świętość każdej rośliny, której ściąć nie można żeby się nie narazić na surowe kary.
Może jednak ktoś potrafi rozsądnie wyważyć troskę o rośliny i troskę o gospodarkę wodną – wszak z bagna zwierzyna wody się nie napije.
Nie może być tak że Wierna Rzeka w całości stanie się jednym wielkim bagnem – jak to jest na wielu kilometrach jej dawnego koryta…

Młynarze – to wiejska elita – byli przeważnie najbogatsi spośród nieszlacheckiej ludności – a kawalerowie i panny młynarzówny – to najbardziej pożądani kandydaci na współmałżonków.

W Strawczynie był młyn w pobliżu mostu na drodze do Niedźwiedzia a staw w którym gromadziła się woda, znajdował się częściowo na miejscu dzisiejszego zalewu.

Najstarsi mieszkańcy Strawczyna opowiadają o urodziwej młynarzównie z początku XX wieku, która świadoma swoich walorów przebierała wśród kawalerów „jak wśród ulęgałek”.
Panna młynarzówna była jedynaczką a więc doskonałą kandydatką na żonę – jej wybranek mógł liczyć na sowity posag i młyn – kiedyś – po teściu. Panna była nie tylko bogata, ale i urodziwa – przeto chłopaki z okolicy bili się o to kto ma prawo pierwszy poprosić ją do tańca.

Młynarzówna nie stroniła od tańców i zabaw – wręcz przeciwnie – była wszak gwiazdą powszechnie podziwianą. Wiedziała też, że bardziej może chodzić kawalerom o jej posag niż o nią samą. No a po zamążpójściu już musiałaby liczyć się z mężem, a może i być mu posłuszną – koniec z tańcami, tłumem adoratorów… Amor jej strzałą nie ugodził więc nie spieszyła się do ołtarza…
No i kiedyś na tańcach w strawczyńskiej karczmie tak powiedziała: „musiałabym się z Panem Bogiem zabawić – żeby się mająteczku pozbawić”.

Nikt nie potrafi dziś wyjaśnić co dokładnie miała na myśli piękna młynarzówna – jednak w ten letni wieczór niebo przysłoniła nagle czarna chmura, raz tylko zagrzmiało i piorun trzasnął wprost w młyn – który spłonął doszczętnie.
Nie wiadomo jak dalej potoczyły się losy młynarzówny – w każdym razie młyn nie został już odbudowany. Być może ktoś z czytelników słyszał o jej dalszych losach?…

(opowieść o młynarzównie i inne opowieści o dawnych czasach autor usłyszał od najstarszych mieszkańców Strawczyna: Stanisława Zajęckiego, Jana Woźniaka, Józefa Woźniaka i Tadeusza Gosa, dzięki Panu Walentemu Gołuchowi – który był przewodnikiem po terenie i towarzyszem rozmów o Ziemi Strawczyńskiej i dawnych czasach.)