Legendy o Strawczynie

Strawczyn istnieje od XV wieku, jego nazwa brzmiała niegdyś Strachczyn – mówi o tym poniższa legenda.

W Strawczynie w pobliżu kamienia upamiętniającego miejsce urodzenia Stefana Żeromskiego, stał w XIX wieku dwór szlachecki, który ojciec Stefana dzierżawił (dokładniej: znajdował się po drugiej stronie drogi).

W odległości kilkudziesięciu metrów od kamienia, w stronę kościoła znajdował się Pałac Strawczyński – obiekt o 4 narożnych wieżach i wymiarach 19x33m.( Pozostałości fundamentów zostały odnalezione w 1990 roku przez prof. Leszka Kajzera.) Najstarsi mieszkańcy Strawczyna pamiętają jeszcze ruiny pałacu: po II wojnie światowej ruiny zostały rozebrane, a gruz posłużył na podbudowę drogi wojewódzkiej pomiędzy skrzyżowaniem z drogą do Niedźwiedzia, aż do zakrętu drogi za kamieniem od strony Rudy Strawczyńskiej. Opowiadają, że w jednej z piwnic pałacu widzieli wbite w ścianę żelazne haki, do których przykuwano więźniów.

Zachowało się zdjęcie jednej z odsłoniętych piwnic (niżej) – dziś już zasypanej.

Pałac pobudowany został ok. roku 1620 przez Krzysztofa Gawrońskiego herbu Rawita( zasłużonego wojownika z Moskwą, Tatarami i Szwedami) podobno w wyniku przebudowy istniejącego wcześniej w tym miejscu obronnego dworu/zamku.

Ród Gawrońskich posiadał w tym czasie dobra od Mniowa aż po Strawczyn i Oblęgor ( W 1596 roku Jakób de Rawa Gawroński ufundował kościół w Mniowie).

O tym jak parafia Strawczynie powstała…

Na niedzielne msze Gawrońscy jeździli 6-konną karocą do kościoła w Chełmcach.

Chełmiecki kościół parafialny spłonął w 1620 roku i msze odbywały się w tymczasowej drewnianej kaplicy. W roku 1628 trwała już budowa nowego kościoła z fundacji bogatego i sławnego rodu Tarłów – którzy po nabyciu pobliskich dóbr piekoszowskich mieszkali w obronnym dworze w Chełmcach zwanym dziś Zborem lub Kamienicą.
W czasie wiosennych roztopów 1628 roku, Krzysztof Gawroński z rodziną wybrał się na sumę do kościoła w Chełmcach.
Proboszcz zwykle czekał z rozpoczęciem mszy na przybycie najznamienitszych parafian Tarłów i Gawrońskich.
Tym razem jednak Tarłowie już przybyli a Gawrońscy się spóźniali – proboszcz więc, ponaglany przez Tarłę – bez nich rozpoczął mszę.
Tymczasem Gawrońscy w drodze do Chełmiec mieli małą przygodę: koło karocy wpadło w głęboką koleinę tak, że karoca omal się nie przewróciła.
Czas naglił więc Krzysztof Gawroński rad-nierad musiał wysiąść w błoto by pomóc stangretowi – no i … nie wyszedł bez szwanku.
Chciał wracać do domu, ale żona nalegała, gdyż chciała pokazać się w kościele w swym najmodniejszym kapeluszu. Żona zwyciężyła.
Gdy Gawrońscy dojechali do kościoła – msza już trwała – Gawrońscy mieli dobre wejście: modna żona z ubłoconym mężem.
Nietrudno sobie wyobrazić reakcję zgromadzonych w kościele wiernych a zwłaszcza bogatych sąsiadów. Zwłaszcza, że Gawroński z tyłu był bardziej poszkodowany niż mu się wydawało…
Śmieszki i szeptane kąśliwe uwagi dotarły i do Gawrońskich…

Po powrocie do Strawczyna wściekły Krzysztof Gawroński poprzysiągł, że więcej na upokorzenie nie będzie się narażał. Nazajutrz nakazał wezwać najlepszego cieślę w okolicy – i już w trzy tygodnie potem stanęła drewniana kaplica w Strawczynie.
W 1629 roku rozpoczęła się budowa nowego murowanego kościoła w Strawczynie – w odległości kilkuset metrów od pałacu.
Pomiędzy kościołem a pałacem dziedzic nakazał usypać groblę, by o każdej porze roku dojść suchą nogą do kościoła.
Kościół został dokończony przez syna fundatora Władysława i konsekrowany 6.08.1686 roku przez biskupa Wojciecha Stawowskiego.

O drogach, kupcach i Czarnym Zbóju

Przez Padół Strawczyński wiodła jedna z najkrótszych dróg z Krakowa i Wieliczki do Warszawy, choć ważniejszą była droga przez Małogoszcz, Łopuszno, Radoszyce i Końskie. Trzeba pamiętać, że główną barierą dla podróżnych były rzeki, błota i bagna. Na wybór drogi wpływała też wysokość opłat, przywileje królewskie i bezpieczeństwo podróżowania.

Stan dróg w średniowiecznej Polsce był fatalny. Zimą i suchym latem przejezdne, ale wiosną i jesienią owe drogi można było przebyć jedynie konno albo pieszo. Z braku mostów przeprawiano się przez rzeki brodami lub za pomocą promów. Dopiero pod koniec XVI wieku polecono administracji królewskiej zlustrować i spisać, a także wymierzyć drogi na szerokość 10 łokci (5, 86m) oraz powierzyć ich utrzymanie dziedzicom, przez których posiadłości przechodzą, w zamian za myto i opłaty mostowe, którymi już wcześniej „łupili” podróżnych, nie dbając zbytnio o stan dróg. Obowiązek budowy mostów i grobli obciążał właściciela przyległych gruntów. Z tego tytułu byli oni uprawnieni do pobierania opłat od przejeżdżających. Dochody musiały być spore, jako że żądali niekiedy pięciu myt naraz; grobelnego, spaśnego, targowego, wozowego i pomiernego.

Na naszych terenach droga z Krakowa do Warszawy musiała się wiązać z przeprawą przez Nidę.

Przeprawiano się przez Białą Nidę w Żernikach i na Nidzie pod Sobkowem.

W późniejszych czasach zamiast w Żernikach Nidę przekraczano w Chojnach – po wybudowaniu tam mostu.

Jest mało prawdopodobne by już w połowie XVI wieku istniał most w Chojnach, ale legenda opowiada, że ponoć zawalił się pod ciężarem wozu ze skarbami, jakie przewoziła królowa Bona z Krakowa do zamku w Chęcinach, by je tam bezpiecznie w skarbcu ukryć i wywieźć w późniejszym czasie – do Włoch. Inne źródła mówią o moście w nieodległej miejscowości Mosty.

Do dziś zachowały się w pobliżu brodu w Żernikach krzyże pojednania (pokutne), które są reliktami średniowiecznego wymiaru sprawiedliwości. Ustawiane przy rozstajach dróg, w pobliżu dawnych traktów, były znakiem pokuty i symbolem zadośćuczynienia za popełnione zbrodnie. Własnoręcznie wykuwając w kamieniu krzyż, złoczyńca często umieszczał na nim oznaczenie narzędzia, którym popełnił zbrodnię – na jednym z tych w Żernikach dało się przed laty zauważyć miecz (dwa krzyże stoją po obu stronach drewnianego krzyża kapliczki).

Trasa z Chęcin/Żernik na Końskie i Warszawę wiodła przez Padół Strawczyński, jednak nie była to jedna jedyna droga, z racji różnej dogodności w różnych okresach: w zależności od pory roku (błoto), wielkości pobieranego myta jak i okolicznych zbójców, którzy zmieniali co jakiś czas miejsce napadu.

Zbójcy mieli tu dogodne warunki do obserwacji terenu (ze szczytu Perzowej Góry i Sieniawskiej Góry) i z daleka widzieli nadjeżdżających kupców.

Jedna z dróg wiodła przez Chełmce, Hucisko, Niedźwiedź Zaskale – do Skoków i Grzymałkowa.

Druga droga omijała Perzową Górę z drugiej strony i prowadziła od Piotrowca przez Kuźniaki i Wólkę Kłucką.

Obie drogi spotykały się przy karczmie na pograniczu Grzymałkowa i Skoków.

Jeszcze na początku XIX wieku grasowały tu liczne bandy zbójeckie – złożone z dezerterów armii napoleońskiej i miejscowych zbirów.

Drogi te straciły znaczenie po wytyczeniu i utwardzeniu w 1830 roku za czasów Królestwa Polskiego (autonomiczna część zaboru rosyjskiego) nowej pierwszorzędnej szosy państwowej z Warszawy do Krakowa, istniejącą do dziś pod nazwą DK7. Ostatecznie, cały układ komunikacyjny przypieczętowała budowa kolei Iwanogrodzko – Dąbrowskiej w roku 1885 przecinając dawne trakty, zmieniając krajobraz okolicy i sieć dróg.

Wędrujący kupcy nie mieli łatwego życia.

Im dalej zawędrowali tym lepszy był zarobek na handlu, ale przeszkód było co niemiara.

Nie tylko wspomniane wyżej kiepskie drogi, myto i inne opłaty drogowe ale i prawo składu – czyli przywileje królewskie jakie miało wiele miast.

Przywileje nakazywały kupcom zatrzymać się w takim mieście, wypakować towary i zaoferować do sprzedaży przez określony czas – na przykład tydzień.

W tym czasie kupiec musiał zatrzymać się w karczmie – co powodowało wiadome koszty.

Tak więc kupcy często woleli sprzedać towar już w sąsiednim mieście – i wracać do domu po następny towar.

Odważniejsi, korzystali z bocznych dróg by ominąć uprzywilejowane miasta – ale za to narażeni byli na napady licznych band zbójeckich.